Relacja z bibaku w Szwecji
Grudniowe popołudnia w domu zazwyczaj są długie i ciemne, a przede wszystkim nudne. Rodzice wówczas mówią, że mamy dziwne różne pomysły. Nie zawsze dobre. Dlatego czasami nachodzi nas myśl, że warto się gdzieś wybrać.
Pozostawało tylko główne pytanie: gdzie? Odpowiedź okazała się oryginalna jak na biwak harcerski – jedziemy do Ystad w Szwecji!
Postanowiliśmy wyrwać się z szarego Poznania grupą najstarszych harcerzy Piętnastki, czyli zastępowych, przybocznych, kapelana i drużynowego. Pozostawało tylko główne pytanie: gdzie? Odpowiedź okazała się oryginalna jak na biwak harcerski – jedziemy do Ystad w Szwecji! Tam nie będzie telefonów, a za to nowe przygody, bunkry, prom, ciekawi ludzie. Zatem od 10 – 14 grudnia gościła nas na biwako – rekolekcjo – przygodzie Szwecja.
Na promie
Zebraliśmy się w czwartek po południu na Dworcu Zachodnim, skąd mieliśmy wyruszyć pociągiem do Świnoujścia. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy na jednego z wędrowników, który wraz z nami miał się zabrać na nasz biwak. Na kilka minut przed odjazdem okazało się, że spóźnialski kompletnie pomylił daty i myślał, iż wyjazd odbędzie się dopiero za tydzień. Ponieważ każdy z nas odpowiadał za część jedzenia, wiedzieliśmy, iż z poślizgiem na chlebie będzie krucho. Jednak nie takie sytuacje są nam straszne. Po czterech godzinach, w niekoniecznie komfortowych, ale typowych dla pociągów InterRegio, warunkach dotarliśmy do naszej stacji docelowej, czyli Świnoujścia. Z peronu dworca rozciągał się widok na całą zatokę portową i terminal promowy. Nasz prom stał już przy nabrzeżu oświetlony tysiącami świateł. Czym prędzej udaliśmy się do budynku terminalu, skąd po krótkiej kontroli weszliśmy na pokład promu o dumnie brzmiącej nazwie m/s „Wawel”. Oczywiście takie luksusy jak kajuty były poza naszym zasięgiem, a poza tym nie przywykliśmy to takiej rozpusty, więc zadowoliliśmy się zwykłymi fotelami lotniczymi w tylnej części statku. W tym momencie praktycznie wszyscy w końcu poczuli się jak na wakacjach i pomimo lekkiego bujania każdy rozkoszował się wizją piątku bez szkoły. Czekaliśmy, aż nasz drużynowy będzie oddawał hołd Neptunowi. Niestety za mało bujało. Niektórzy skorzystali podczas rejsu z dobrodziejstw kina pokładowego, a pozostali z ambitnymi planami na następny, wolny dzień i lekkimi zawrotami głowy położyli się spać. Niestety na dyskotece nie było chętnych do tańca.
Portowe miasto Ystad
Do Ystad dotarliśmy z samego rana. Na dworze dopiero zaczęło świtać i wiał mroźny, morski wiatr. Wbrew pozorom temperatura i tak była plusowa i w Szwecji nie było ani śladu śniegu. Po wyjściu na ląd ruszyliśmy wyposażeni w mapy i harcerski zmysł orientacji w terenie do naszego miejsca zakwaterowania. Była nim niewielka katolicka parafia oblacka w centrum miasta. Co ciekawe budynek kościoła i plebanii mieściły się w starej stajni królewskiej. Proboszczem jest tu ksiądz, Polak – o. Sebastian Stasiak OMI.
Po małej dyskusji doszliśmy do porozumienia – 2 godziny spania. Był to chyba najkrótszy sen jaki kiedykolwiek mieliśmy.
Ponieważ do miejsca zakwaterowania dotarliśmy około godziny 7.30 zajęliśmy się regeneracją naszych nadwątlonych sił. Po małej dyskusji doszliśmy do porozumienia – 2 godziny spania. Był to chyba najkrótszy sen jaki kiedykolwiek mieliśmy. Kiedy obudziliśmy się każdy z nas czuł się jak nowonarodzony. Od razu zabraliśmy się do krótkiego posiłku. Następnie wyruszyliśmy na zwiedzanie Ystad. Każdy z nas w domu miał opracować jeden z zabytków, jedni przygotowali się lepiej inni gorzej, ale po 3 godzinach byliśmy już zapoznani z ciekawostkami szwedzkiego miasta. Na prowadzącego po mieście został wybrany Stahux, który całkiem sprawnie przeprowadził nasz ZZ i wędrowników przez gąszcz zabytków.
Po powrocie do klasztoru znowu skusiliśmy się na 2 godzinny sen, po którym udaliśmy się na Mszę roratnią prowadzoną przez naszego kapelana o. Marcina Wrzosa OMI. Był też czas na spowiedź św., jak i prawie godzinną Adorację Pana Jezusa. Ponieważ na biwaku był zastęp zastępowych nasz drużynowy zadecydował o radzie drużyny. Przy czekoladzie uchwaliliśmy kilka ciekawych zasad funkcjonowania zastępów. Także wędrownicy odpowiadali sobie na pytanie: co dalej? Po zakończeniu rady nasz wódz zaproponował partyjkę gry strategicznej. Nikt nie był zmęczony więc graliśmy do godziny 2.00. Partia trwałaby dłużej, ale jeden śpioch o. Marcin okazał się nieubłagany z powodu toczących się emocji. Wszak wszyscy spaliśmy na karimatach i w śpiworach w miejscu gdzie toczyła się gra. Sen i strategiczne gry to nie jest za dobre połączenie.
Szwedzkie bunkry. W grudniu na kąpielówki jest za zimno
Następnego dnia po zjedzeniu śniadania i zrobieniu prowizorycznych porządków zakończyliśmy grę strategiczną, którą oczywiście wygrał nasz kochany drużynowy, który jak wiadomo jest mistrzem tego typu manipulacyjnych gier.
Zakończyliśmy grę strategiczną, którą oczywiście wygrał nasz kochany drużynowy, który jak wiadomo jest mistrzem tego typu manipulacyjnych gier.
Ponieważ chcieliśmy się rozerwać udaliśmy się na pobliską plażę, aby zobaczyć bunkry, które w okresie zimnej wojny, miały służyć zabezpieczeniu przed inwazją z Polski. Na pewno nie zabezpieczyły brzegów tego ciekawego kraju przed nami.
Wyjście zakończyło się kąpielą w wykonaniu naszych zastępowych, którzy zaczęli wchodzić do wody w ubraniu. Powód prosty: wiadomo, na kąpielówki w grudniu jest za zimno. Wróciliśmy do naszego klasztoru. Zjedliśmy obiad w postaci ryżu i sosu słodko-kwaśnego, który przygotował nasz kapelan i drużynowy. Po obiedzie i krótkiej sjeście zabraliśmy się do kolejnej partyjki naszej ciekawej gry strategicznej, która zakończyła się o godzinie 24.00 czasu polskiego. W międzyczasie była oczywiście Msza św. i elementy dalszego skupienia adwentowego. Po umyciu się udaliśmy się spać z poczuciem ciekawie spędzonego dnia.
Good Bye Szwecja
Rano musieliśmy wstać wcześnie i się spakować. O 11.00 poszliśmy na Mszę św. po szwedzku, podczas której przemieniliśmy się w lektorów i ministrantów. Była to Msza św. szczególna, bo obchodziliśmy z miejscowa wspólnotą chrześcijańską dzień św. Lusyii. Była więc ciekawa procesja, a potem wspólna kawa, herbata i rozmowy. My zaś ich zapraszaliśmy do nas, do poznania, na spotkanie młodych w duchu Taizé.
Daliśmy sygnał do wypłynięcia i punktualnie o godzinie 14.00 z Ystad do Świnoujścia, pod banderą i kierownictwem 15 PDH Ingonyama prom ruszył w drogę.
Szybki wymarsz i zwiedzanie łajby m/s Wawel, to nasz kolejny punkt. Prowadziliśmy prom z mostku kapitańskiego, oglądaliśmy kabinę radiooficera, maszynownię i te miejsca, gdzie rzadko są wpuszczani goście. Daliśmy sygnał do wypłynięcia i punktualnie o godzinie 14.00 z Ystad do Świnoujścia, pod banderą i kierownictwem 15 PDH Ingonyama prom ruszył w drogę. Rejs przebiegł spokojnie – jak i poprzednio przy 2 stopniach w skali Bouforta. Z portu udaliśmy się na dworzec PKP, który znajdował się po drugiej stronie drogi. Wsiedliśmy do pociągu Inter City, którym dojechaliśmy do Poznania bez żadnych przeszkód w poniedziałek. Rozstaliśmy się na Dworcu Zachodnim. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Oby było więcej takich bibaków.
Jan Niziński ćwik i Filip Walkowiak ćwik